Dzień, w
którym miał odbyć się pierwszy konkurs skoków narciarskich na tych Igrzyskach,
powitał wszystkich sięgającym -12 stopni
Celsjusza mrozem i promieniami Słońca, które bez pytania wdzierały się do
każdego pomieszczenia i rozświetlały jego wnętrze. Owe promienie nasilały się
szczególnie w godzinach bliższych południa, dlatego dawały się we znaki głównie
śpiochom.
Baśka wciąż
z zamkniętymi powiekami przeciągnęła się na swoim hotelowym łóżku, by po chwili
otworzyć najpierw jedną, a potem drugą powiekę. Stopniowo, by za bardzo się nie
zniechęcić. Wiedziała dobrze, co dziś się kroiło. A kroił się konkurs. Ci,
którzy nieźle sobie wczoraj poszaleli mogli dziś przeklinać swój brak rozsądku.
Wstała z
łóżka niechętnie, aczkolwiek zdawała sobie sprawę, że przespała pół dnia.
Czasem miała takie dni, że zwyczajnie zakopywała się po uszy w swojej kołdrze i
poduszkach. I spała. Tak długo, aż pani Rozalka zdołała znaleźć zapasowy klucz
do jej pokoju i ograbić Baśkę z wszelakich okryć, puszczając przy tym
znienawidzony przez nastolatkę metal w radiu. To były tragiczne poranki.
Baśka
skoczyła pod szybki prysznic i delektowała się ciepłem spływającej wody. Nie ma
chyba na świecie przyjemniejszego uczucia niż ciepły prysznic w tak mroźny
dzień, jak ten. A dodając do tego agrestowy żel do mycia, można uznać, że jest się
w Raju.
Odświeżona i
zadowolona jak dziecko przystąpiła do robienia makijażu. Celebrowała dziś każdą
czynność i wykonywała ją tak długo, jak tylko jej się to podobało. Na co się
miała spieszyć? I dla kogo? Nikt jej nie wołał… Nikt jej nie potrzebował. Była
tu tylko gościem, niestety, na życzenie Gregora Schlierenzauera.
Zerknęła przekornie
na spoczywający w kosmetyczce czerwony lakier do paznokci.
- Hm. Kciuki
za Gregora już chyba ma kto trzymać – wzięła do ręki pojemniczek z lakierem i otworzywszy
go, pełną piersią wciągnęła do nosa chemiczną woń kosmetyku.
- Cuuudownie
– wymruczała, przymykając oczy. Jej beztroską chwilę relaksu mogła przerwać
tylko jedna osoba.
- Tak, zaraz
będę gotowa, jasne, że zajmę się Lilką… - odpowiedziała mimowolnie na pukanie do
drzwi i odgłos naciskanej klamki.
W zamian
usłyszała głuchą ciszę. Czyżby tym razem jej intuicja ją zawiodła?
- Kto tam? -
zapytała, unosząc brew, ale wciąż nie otwierając oczu. Dopiero kiedy poczuła
czyjąś obecność tuż obok siebie, stwierdziła, że czas najwyższy rozpracować „włamywacza”.
- Czeeeść –
usłyszała za swoim uchem. Gregor. Co tu robił – tego chyba nikt nie wiedział,
bo formalnie powinien być teraz właśnie na treningu. A w zamian za to kucał
sobie za jej krzesełkiem, zrównując się
przy tym z nią.
- Oho.
Odpuściłeś już sobie skoki całkowicie? Teraz będziesz zajmował się pośrednictwem
matrymonialnym czy może modelingiem?... Albo wiem! Założysz sobie punkt
przedszkolny, a ja będę pierwszym dzieciakiem na liście? Zgadłam?
Zaśmiał się
tak jak to tylko on potrafił. Nie tryskał szczęściem, bo znała go już na tyle,
że potrafiła odczytać to z jego oczu. Był
jednak spokojny i opanowany. Zapomniał już chyba ich wczorajsze ekscesy w
klubie. Zresztą - to i nawet dobrze, gdyż sama Baśka starała się nie wracać do
nich pamięcią.
- A ty już
znowu w formie – odpowiedział, bawiąc się jej mokrymi kosmykami włosów. –
Cieszy mnie to.
- Nic mi nie
pozostało, oprócz zachowywania pozorów dobrej zabawy. Z tobą. Tu. – Gregor wciąż
niewzruszenie świdrował przy jej włosach, powodując u niej lekkie zakłopotanie.
– Dobrze się czujesz? – wypaliła.
Odwróciła
się do niego i natrafiła na ten jego uśmieszek, który zawsze potrafił
wyprowadzić ją z równowagi.
-
Przyszedłem ci coś oddać – oznajmił pewnie.
- Mi? Co
możesz mi oddać? – zdziwiła się. Niczego mu przecież nie pożyczała. Rozczesywała
włosy, czekając na jego odpowiedź.
- Chyba coś
zgubiłaś… - powiedział i otworzył ściśniętą dotąd dłoń. Ukryty w niej był złoty
łańcuszek z zawieszką w postaci korony, który Baśka dostała niegdyś od swojej
mamy. To była jedna z nielicznych rodzinnych pamiątek
- Skąd… -
zaczęła zdziwiona. Pozwoliła Gregorowi na ponowne zawieszenie jej go na szyi.
- Zostawiłaś
go wczoraj przy tym nieszczęsnym stoliku wróżb. Od razu wiedziałem, że jest
twój. Idealnie do ciebie pasuje, a poza tym… poza tym zapamiętałem jak miałaś
go na sobie podczas balu charytatywnego w Zakopanem.
Uśmiechnął
się do niej, wciąż starając się ją czarować.
-
Spostrzegawczości nigdy nie mogłam ci odmówić, to fakt – potwierdziła. – Ale i
tak dziękuję, bo to dla mnie bardzo ważne. Jeszcze raz dzięki.
Swojego
podziękowania nie wyraziła w nadto uroczysty sposób, a na pewno nie tak jak
wolałby tego Gregor. Ale on sam zdawał sobie sprawę, że nawalił po całości, że
wina leży głównie po jego stronie, a zaufanie Baśki będzie ekstremalnie trudno
odzyskać. Jednak planował podjąć to wyzwanie.
- Nie chcę cię martwić, ale mamy fotkę w
gazecie – szybko zmienił temat. Puścił do niej oczko, starając się jej nadto
nie przestraszyć.
- Słucham?! –
rozproszyła się w pełnym skupienia momencie, a mianowicie w chwili, w której
malowała tuszem rzęsy. Pech chciał, że
jakaś odrobina tej paćki wpadła jej prosto do oka. – Do diaska! – przeklęła po
góralsku.
Przez moment
próbowała sama sobie pomóc, jednak zakończyło się to na doprowadzeniu oka do
wytworzenia sztucznych łez i poruszeniu gałką oczną tak, że drobina tuszu
zupełnie gdzieś zniknęła, wciąż przy tym powodując dyskomfort.
- Auuć –
zaczęła swój atak histerii. Była wytrzymała, ale gdyby chociaż była tu sama! A
tu w takiej niezręcznej sytuacji, w której okazała właśnie swój brak opanowania
i tak prostej umiejętności, jaką jest wydobycie sobie z oka czegokolwiek!, zwyczajnie
skompromitowała się.
Gregor
jednak nie był do cna chamski, by śmiać się z jej cierpienia. Jak to już miał w
zwyczaju, w sytuacjach kryzysowych potrafił stanąć na wysokości zadania. Wziął
Baśkę za nadgarstek i pociągnął w kierunku okna.
- Nie
dotykaj mnie! – wzbraniała się, próbując wyrwać się z jego uścisku, ale chyba
tylko pogarszała sytuację.
- Nie waż
się ruszać – powiedział dobitnie, przygotowując świeżą chusteczkę, niczym
narzędzie zbrodni. – Jak teraz się poruszysz to kawałek twojego cholernego
tuszu wbije ci się na dobre w oko! A szkoda byłoby gdybyś odtąd parodiowała
Jacka Sparrowa – mówił to jednocześnie z ironią, ale i spokojem, który był
chyba zaraźliwy. Bo nawet Baśka zastygła w jednej pozycji, więcej się już nie
wyrywając. Była totalnie przerażona, ale nie chciała dać tego po sobie poznać.
Dodatkowo czuła jego dłoń na swoim karku, przytrzymującą jej głowę.
- O, gdybyś
była taka cicha i posłuszna jak teraz, to byłoby cudownie – zażartował. – Co ty
byś beze mnie zrobiła? – odrzekł triumfalnie, odsuwając się od Baśki i unosząc
wyżej chusteczkę, na której rogu znajdował się nieduży, aczkolwiek potrafiący
narobić sporo kłopotu, fragmencik mascary. – Po co wy się tak męczycie?
Malujecie się tym wszystkim, żeby potem tak cierpieć.
Baśka
zamrugała kilkakrotnie oczami, by naturalnie je nawilżyć. Wyglądała teraz
zapewne jak królik, z załzawionymi i zaróżowionymi oczami.
- Żeby nie straszyć
ludzi na ulicy? – odpowiedziała pytająco.
Gregor
zaśmiał się.
- Dla mnie i
tak jesteś piękna, bez tych wszystkich mazideł – odparł, zerkając z
politowaniem na kosmetyczkę Baśki, wypełnioną po brzegi tuszami, eyeliner’ami,
błyszczykami… Z resztą, gdzieś kiedyś słyszałem, że jeśli facet widział już
kobietę bez makijażu i wtedy, kiedy płacze, to może zostać jej mężem. Kto by
pomyślał, że za jednym razem spełnię te wymagania. Co ty na to?
Baśka mrużąc
oczy zlustrowała go od góry do dołu.
- Ciebie już
tu dawno nie powinno być – odparła, próbujący ukryć uśmiech, który samoistnie
wypływał jej na twarz.
- A jakieś podziękowania?
– sam się przypomniał.
- Na co
liczysz?
Gregor bez
ogródek wskazał miejsce na swoim policzku, puszczając do niej oczko.
- Tam? –
zdziwiła się. – Tam to chyba moja dłoń powinna powędrować w soczystym, ale nie
pocałunku! – obruszyła się nieco dziecinnie. Zerknęła na niego raz i drugi i
podchodząc bliżej, złożyła mu delikatny pocałunek na ustach.
Tego chyba
nie spodziewał się sam Gregor.
- Jesteśmy
kwita? – zapytała, kiedy spotkali się wzrokiem. Nigdy chyba nie widziała go tak
zadowolonego. Sama czuła się dziwnie. Gdzie podziały się te jej zasady? Zaczynała
grać nieczysto. Niektórzy mówią, że w miłości wszystkie chwyty dozwolone,
jednak podświadoma obecność Sandry jako narzeczonej, tak – NARZECZONEJ, Gregora
paliła ją jak ogień kartkę papieru.
Schlierenzauer
uśmiechnął się do niej. Tego potrzebował! Właśnie takiego kroku z jej strony!
Uwielbiał patrzeć w jej zielone oczy. Były cudowne, tak jak i ona cała. Baśka.
Jego Baśka! Gonił go czas, więc musiał szybko wracać na skocznię.
- Będziesz
dziś?
- A mam inne
wyjście? – odpowiedziała pytaniem na pytanie, jednak wywołała tym ponowny
uśmiech na twarzy Schlieriego.
- Będę
czekał – powiedział, całując ją w czoło.
*
W świetnym
humorze, podśpiewując pod nosem fragment piosenki z Dirty Dancing, zamykała na
klucz drzwi od swojego pokoju hotelowego. Ubrana w legginsy i szarą bluzę, z
perfekcyjnym makijażem i uczesana w wysoką kitkę była gotowa do wyjścia na
skocznię. Konkurs miał rozpocząć się za piętnaście minut, ale skocznia była
położona wystarczająco blisko, by można było tam w ciągu kilku minut dojść
spacerkiem.
Odwróciła
się na pięcie i osłupiała.
- Wreszcie
się wygrzebałaś z tego pokoiku, złotko – usłyszała pełen wyższości głos Sandry. Swojej głównej rywalki, choć nie
ogłoszonej oficjalnie jako takiej. – Krzywa kreska na lewej powiece – zauważyła,
lustrując Baśkę swoim bacznym wzrokiem.
Baśka, znana
ze swojego charakterku, tak naprawdę potrafiła oszacować swoje siły w starciach
z innymi. Tu nawet nie próbowała walczyć. Sandra ze swoim intelektem była chyba
już z góry skazana na przegraną.
- Nie
przypominam sobie żebyśmy przeszły na ty – zgrabnie wybrnęła.
Sandra ze
swoją skwaszoną miną mogła w tej chwili straszyć małe dzieci. Gregora pewnie
też by wystraszyła.
- Myślisz, że
jeszcze cię nie rozpracowałam? Takie glisty jak ty połykam na śniadanie –
oznajmiła, tarasując Baśce przejście. – Słabiutki guścik ma ten mój Gregor. Już
cię zaliczył, czy zostawia cię na deser?
Co można
odpowiedzieć takiemu perfidnemu babsztylowi jakim była Sandra?
Baśka
przekrzywiła głowa i mrużąc oczy wpatrywała się w buźkę swojej rywalki.
- O, co ja
widzę… No tak! Pierwsza zmarszczka. Ech! Tu jest nawet druga. Jak tak dalej
pójdzie, to Gregor będzie musiał cię oddać do domu starców – powiedziała i
wzruszyła beztrosko ramionami, jednocześnie odpychając Sandrę i ruszając
korytarzem w kierunku windy.
___________________________________
Heej Kochane :* Za kilka minut wybije północ, więc ciekawe czy ten rozdział będzie jeszcze z 30-ego grudnia? :P Pewnie już z Sylwestra :D Dziś miałam wenę, więc grzech byłoby tego nie wykorzystać. Po robieniu przez pół dnia jakichś tragicznych zadań z rozszerzonej matmy, stwierdziłam, że trochę "polskiego" mi się przyda ;) Mam nadzieję, że rozdział się spodoba? :) Oby. A tak przy okazji chciałabym Wam baaardzo podziękować za wszystkie ciepłe i kochane słowa, pod poprzednim postem (pod wszystkimi zresztą!:D). Jesteście cudowne ♥ Dajecie mi tyle siły, że nie sposób tego określić. Cieszy mnie każdy nowy czytelnik, a tych którzy są tu już od jakiegoś czasu podziwiam za wytrwałość :) Dobra, kończę, bo jestem mega śpiąca ^^
Do napisania! :*