piątek, 28 marca 2014

Rozdział 12.

Poranek Baśki nie należał do tych szczególnie przyjemnych. Obudzona budzikiem któregoś ze skoczków za ścianą zmuszona była wstać już o 5 rano. Początkowo nie mogła sobie przypomnieć gdzie się znajduje i co właściwie wydarzyło się poprzedniego dnia. Kiedy jednak zdołała sobie uświadomić zajścia z wczoraj zrobiło jej się trochę głupio na wspomnienie „wiadomej” sytuacji z Gregorem. Dała się nabrać. Ewidentnie. Miała trochę gorszy nastrój, a Schlierenzauer potrafił to dostrzec i jakby nie było – próbował to wykorzystać. Z jego zamiarów jednak nici, a to za sprawą niezawodnego Thomasa, którego Baśka zdążyła już poznać.
Początkowo próbując ignorować hałas dobiegający z sąsiedniego pokoju, Baśka nakryła głowę poduszką i chciała powrócić w stan snu, jakikolwiek by on był.
- Co za kretyn budzi wszystkich tak wcześnie?!.. – nerwowo odmierzała słowa, czując, że ból jej głowy zwiększa się z każdą sekundą.
Wstała z łóżka i przeczesując w lustrze jedną ręką włosy, z impetem wybiegła z pokoju. Miała już szczerze dość tego histerycznego odgłosu budzika, który kojarzył jej się tylko i wyłącznie ze szkolnymi porankami.
Uderzyła kilkakrotnie zaciśniętą pięścią w drzwi pokoju Schlierenzauera i Morgensterna, ale nie otrzymała odpowiedzi. W zamian za to budzik zaczął się zacinać, tym razem powtarzając ten sam uciążliwy rytm dzwonka.
- Może raczylibyście wyłączyć to cholerstwo?! – Krzyczała w stronę zamkniętych drzwi, wciąż będąc zaspana i tak naprawdę nie zdając sobie sprawy z własnych poczynań.  Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że w tej chwili była nieobliczalna i ktokolwiek pojawiłby się na jej drodze, mógłby nie ujść z życiem.
- Gregor! – waliła pięścią w drzwi. – Wyłaź, albo wyłącz to piszczące „coś”, bo inaczej…
-  … wołałaś mnie?
Drzwi natychmiastowo się otworzyły, a w progu stanął Gregor, który najprawdopodobniej wyszedł właśnie spod prysznica. Był owinięty jedynie ręcznikiem, dlatego Baśka mimowolnie zakryła dłonią oczy, wywołując tym samym śmiech u Gregora.
- Daj spokój… Nie ma się czego wstydzić, ale jak chcesz to poczekaj, a ja się ubiorę…
Baśka pokiwała głową, wciąż zakrywając dłonią oczy i zupełnie zapominając o dzwoniącym zegarku, który był przecież powodem, dla którego zmuszona była udać się do tego pokoju.
Gregor ponownie zniknął za drzwiami, a Baśka z trudem nabrała oddechu.
- Boże, czy ja już trafiłam do piekła?...
Oparła się o ścianę i zdała sobie sprawę, że mimo hałasu budzika, reszta mieszkańców hotelu wciąż spała, niczym nie zakłócając sobie snu. Tymczasem ona czekała teraz na Gregora, wcześniej mając okazję ujrzeć go półnagiego, zakrytego jedynie ręcznikiem.
- Co cię do mnie sprowadza? – z transu wyrwał ją głos Gregora i jego dłoń na ramieniu. Baśka miała wrażenie jakby po wczorajszym dniu coś się między nimi zmieniło. Bynajmniej zauważyła, że Gregor poczuł się znacznie pewniejszy w ich relacji.
- Yyy…. Czy łaskawie mógłbyś wyłączyć budzik?... Jest dopiero 5 rano, a ludzie chcą spać. Nie każdy jest takim rannym ptaszkiem jak ty.
- Jak zdążyłem zauważyć, to wszyscy śpią oprócz ciebie, prawda? Wybacz, nie chciałem cię obudzić. Zawsze mam pobudkę o 5 rano i idę biegać. Zazwyczaj Thomas też wstaje o tej godzinie, ale dziś wyjątkowo zamierza dłużej spać. Cóż. Wychodzi na to, że pójdę pobiegać sam.
Baśka wyczuła w jego głosie coś w rodzaju zaproszenia.
- Chyba, że ty… Lubisz biegać?
Jego wzrok świdrował po niej całej, co strasznie ją speszyło. Przypomniała sobie, że stoi przed nim w piżamach z Myszką Micky na koszulce. Nie wspominając już o włosach, które również nie wyglądały najlepiej.
- Średnio. Biegamy często na w-f’ie w szkole.
- Nie lubisz w-f’u? – zdziwił się, rozbawiony zachowaniem Baśki.
- Brawo, strzeliłeś w dziesiątkę. Jedyne co lubię i potrafię, to grać w nogę. Ale zamierzasz teraz o piątej rano dyskutować ze mną pod swoim pokojem na temat moich uzdolnień sportowych?
Gregor wzruszył ramionami.
- Wyłącz budzik – przypomniała sobie, chcąc wrócić do swojego pokoju.
- Czeeekaj… - zatrzymał ją, łapiąc za przedramię. – Chodź, to pobiegamy razem.
Baśka zamyśliła się przez chwilę, szukając wszystkich „za” i „przeciw”, jakie niosłaby ze sobą ta decyzja. Była piąta rano. Wszyscy spali, więc nikt by ich nie zaobserwował razem. Zależało jej na tym, by zachować anonimowość. Gregora poznała przypadkiem i nie chciała, by ta znajomość podniosła się do rangi wydarzenia medialnego. Zupełnie jej na tym nie zależało.
Czuła, że i tak nie potrafiłaby już dziś zasnąć. A jogging z Gregorem wydawał jej się teraz naprawdę kuszącą propozycją. Zmrużyła oczy i przekrzywiła lekko głowę, jak to miała w zwyczaju.
- Daj mi pięć minut – powiedziała, puszczając Schlierenzauerowi oczko i zniknęła za drzwiami swojego pokoju.

*

- I co, jak z kondycją? – zapytał Gregor, truchtającą za nim Baśkę. Biegali już jakieś piętnaście minut, a to wystarczająco długo dla Baśki, żeby poczuć to w nogach.
- Wcale nie tak źle – zapewniała go, mimo, że biegła już tylko na ambicji. Nie mogła przecież się przed nim zbłaźnić! – Ale tempo narzuciłeś niezłe, nie powiem… Jak się domyślam to specjalnie po to, żeby mnie wykończyć po pierwszych pięciu minutach? Nie udało się – odrzekła triumfalnie, a w jej głosie dało się już usłyszeć lekką zadyszkę.
- Jak będziesz częściej ze mną biegać to się przyzwyczaisz – powiedział.
- Coś sugerujesz? – uniosła brew.
Gregor zaśmiał się ironicznie i odwrócił się za siebie, zauważając, że Baśka już znacznie zwolniła swój bieg.
- Poddajesz się? Ty? Taka wojowniczka?
- Żebyś się nie zdziwił. Pozory mylą – odparła, opierając się o jedno z drzew i rozciągając mięśnie nóg. Po takim nagłym wysiłku fizycznym mogła spodziewać się zakwasów na co najmniej tydzień. – Ale dobrze mi zrobi taki trening. Powinnam bardziej zadbać o swoją sylwetkę…
- Chcesz przejść na dietę?...
- Mhm. Przydałoby się.
- Przecież jesteś bardzo szczupła. W twoim wypadku żadne diety nie powinny wchodzić w grę. A co do treningów, to możesz ze mną biegać tak przez dwa tygodnie. Jak wrócisz do szkoły to kondycję będziesz miała gwarantowaną.
- Chciałabym wierzyć w to, że się nie pozabijamy przez te dwa tygodnie…
- Oj Baśka, Baśka… a ty dalej swoje. Nie bądź dzieckiem. Nie udawajmy, że nic się między nami nie zmieniło. Widzę, że wstydzisz się tego, ale nie powinnaś. Jesteś dla mnie ważna i nie zamierzam tego ukrywać – powiedział, podchodząc bliżej niej. – Zajęłaś moje wszystkie myśli. Nie potrafię o tobie zapomnieć. Wiele wniosłaś do mojego życia i nauczyłaś mnie pewnych uczuć, o których dotąd nie miałem pojęcia.
 - Gregor… - wyszeptała, ale skoczek nie dał jej dojść do słowa.
- … wiem, że czujesz to samo. Błagam cię, zapomnij o wszystkim, o tym, że początkowo nie przepadaliśmy za sobą, o jakichś swoich uprzedzeniach, życiowych doświadczeniach… Nie chcę cię zranić.  Zaufaj mi.
Po tych słowach Baśka nie była już w stanie zaprotestować. Kiedy Gregor zbliżył swoją twarz do jej twarzy, zawahał się chwilę, lecz ona pokiwała lekko głową, zgadzając się na to, co za chwilę miało nastąpić.
Była to najpiękniejsza chwila w jej życiu. Dotyk warg Gregora sprawił, że poczuła się przez chwilę dla kogoś ważna, jak nigdy dotąd. Nie chciała już udawać, bo i nawet nie potrafiła. Ciągłe oszukiwanie się nie miałoby już większego sensu.
Gregor odgarnął jej włosy, rozwiewane przez chłodny wiatr, który wydawał się dziś Baśce nadzwyczaj ożywczy. Czuła jak gdyby otrzymała nowe życie.
 - Nie oszukaj mnie – poprosiła, po czym nie wzbraniając się dłużej, pozwoliła aby ich usta się spotkały w pocałunku, na który oboje długo czekali.

*

- Proszę, proszę, kto to zawitał na śniadanko? - Thomas zadowolony siedział przy jednym ze stołów w hotelowej jadalni i zajadał się jakimiś tostami. – Państwo Schlierenzauerowie. A gdzie to się do tej pory włóczyło? Nieładnie, nieładnie… - komentował Morgi.
Gregor, w wyjątkowo dobrym nastroju, nawet nie miał ochoty zbesztać kumpla. Teraz nie to się liczyło. Baśka lekko zarumieniona dołączyła do posilającego się już Thomasa i nałożyła na talerz jakąś sałatkę. Była niesamowicie głodna. Gregor uprzednio odsunął jej krzesło, przez co dla obserwujących ich osób mogli wyglądać jak… para.
Baśka kątem oka dostrzegła Hayboecka, który mroził ich wzrokiem. Liczyła na to, że tamta sprawa była już definitywnie zakończona. Mimo wszystko nie czuła się pewnie i  postanowiła być ostrożna  w relacjach z Michaelem.
Przy śniadaniu oboje z Gregorem nie mogli przestać się uśmiechać, nie zważając na dogadywanie Morgiego.  
- I jak, jogging udany? – zaśmiał się ironicznie Thomas, dobrze wiedząc, że między jego kumplem a Baśką coś się wydarzyło. – Gregor, nie chcę cię zmartwić, ale o dziewiątej mamy pierwszy trening. Niestety, będziesz musiał na chwilę opuścić swoją królową.  Ja wiem gołąbeczki, że wy bardzo lubicie spędzać ze sobą czas. Albo się kłócicie, albo… no właśnie. W każdym razie, Gregor, obowiązki wzywają. Ty tu przyjechałeś na Olimpiadę, pamiętaj o tym.
Baśka o mało co nie parsknęła śmiechem na słowa Thomasa.
- Spoko, dam sobie radę – upewniła ich. – Nie chcę być niczyim ciężarem. Sama sobie poradzę.
- Hej… - zaczął Gregor. – Musisz wiedzieć, że odtąd nie jesteś już niczyim ciężarem. I nie zamierzam cię tu zostawiać! Na trening pojedziesz z nami, jeśli oczywiście masz jeszcze na to siły – zaśmiał się.
Thomas kończąc ostatniego tosta, dopił sok i machając im na odchodne, ulotnił się z jadalni. 
- Jesteś teraz jeszcze piękniejsza… Może to ten jogging?
Baśka wybuchnęła śmiechem.
- Boję się.
- Czego?
- Że coś pięknego, co właśnie zaczyna się w moim życiu, za chwilę okaże się tylko snem. I pryśnie jak mydlana bańka.
- Nie bój się. Od dziś to ja będę czuwał nad twoimi snami – powiedział i przytulił ją do siebie. Obserwujący ich cały czas Hayboeck z wściekłości wybiegł z jadalni, przewracając jedno z krzeseł i wpadając na jakiegoś kelnera. Gregor zdołał to dostrzec, ale nie zważał na jego zachowanie.  To było do przewidzenia. Teraz bał się jedynie o Baśkę i o kilka swoich niechlubnych tajemnic, których aktualnie bardzo żałował…

___________________________________

Hej, cześć ;) Jestem po dość długiej nieobecności, ale powyższy rozdział jest moim sukcesem. Ostatnio miałam małą blokadę, spowodowaną pewnie ogromem innych, stosunkowo ważnych spraw na głowie. Mam nadzieję, że niebawem wszystko wróci do normy. Oby.
Z góry przepraszam za błędy, bo na pewno pojawią się jakieś błędy językowe (rozdział pisałam na szybko i nie zdążyłam go jeszcze sprawdzić). Kocham Was i to naprawdę bardzo miłe wiedzieć, że ktoś czeka na twoje rozdziały i chce je czytać. Jestem szczęściarą.
Do następnego! :)

poniedziałek, 10 marca 2014

Rozdział 11.

- Dlaczego nic nie mówisz? Nie złościsz się na mnie, nie krzyczysz, nie wyzywasz mnie?! – dziwił się Schlierenzauer, podążając za szukającą swojego pokoju Baśką, niosąc jej bagaż.
Siedemnastolatka wzruszyła tylko ramionami i podrzucając kilkakrotnie klucze w rękach, odparła:
- Czego oczekujesz? Że wiecznie będę się z tobą kłócić? – zapytała. – Już mi się znudziłeś.
- Nie wierzę! –kręcił przecząco głową Gregor. – My się nie potrafimy sobie znudzić. Ty tego jednak nie przyznasz, bo jesteś zbyt dumna.
Popatrzyła na niego z ukosa, przystając obok wielkich, dębowych drzwi pokoju numer 345.
- To kiedy chcesz tego rewanżu? -  zapytała mrużąc oczy.
 Na twarzy Gregora momentalnie wymalował się uśmiech. Uśmiech i poczucie pełnej kontroli nad sytuacją.
Obserwował z uwagą Baśkę, która niewzruszona czekała na jego reakcję i decyzję. Było jej już zupełnie obojętnie, kiedy Gregor będzie miał okazję do rewanżu. Czuła z lekka, że nawet jest mu to  winna, za to jak bardzo im pomógł. Powoli powinna zacząć spisywać na kartce wszystkie jego dobre uczynki…  I póki co okazywały się one bezinteresowne. Teraz na dodatek Gregor tachał jej walizkę, ciesząc się jak dziecko na hasło „rewanż”. Zachowywała wciąż tę swoją kamienną minę, której zdążyła się już nauczyć w życiu i która okazywała się niekiedy przydatna.
- Piątek, wieczór – oznajmił szybko z pewnością w głosie.
Początkowo zastanowiła się nad tą datą. Wybrał ją tak szybko, na dodatek był z niej bardzo rad, więc obawiała się kolejnego podstępu z jego strony.
- Okej – powiedziała ze spokojem, otwierając drzwi pokoju. – Dzięki za niesienie walizki, umilanie czasu w trakcie lotu, ubicie niezłego interesu i…
- I? – dopytywał się.
- … i nic – rzuciła szybko, chcąc już ukryć się w swoim pokoju, by przypadkiem nie stracić kontroli nad swoim zachowaniem.
Gregor przytrzymał jednak ręką drzwi pokoju i stał tak w progu, czekając na zaproszenie.
- Wchodź – powiedziała, machając ręką i łapiąc się za głowę.  Rzuciła swoją torbę na łóżko, zwiedzając przy okazji pokój, który przyszło jej otrzymać. Gregor zadowolony postawił jej bagaż pod oknem i podążył za Baśką, która aktualnie lustrowała wnętrze łazienki. Nie zauważyła stojącego za nią Gregora, więc kiedy się obróciła niefortunnie na niego wpadła. Przytrzymał ją, przy okazji przyciągając ją do siebie. Baśka w oszołomieniu wpatrywała się w jego brązowe oczy i czuła, że z jej sercem dzieje się coś dziwnego, a rozum prawdopodobnie zrobił sobie drzemkę.  
- Yyy… fajna łazienka – odparła, motając się w swojej wypowiedzi i błądząc wzrokiem po twarzy Gregora, który nic nie mówił, tylko z powagą obserwował jej przerażone oczy.
Zbliżył swoją twarz do jej twarzy i ujął ją w dłonie. Baśka poczuła przechodzący jej ciało dreszcz. Sama nie rozumiała siebie. Jej zachowania, myśli i słowa stawały się niedorzeczne, wobec tego co w tej chwili się działo. Od kiedy tylko poznała Gregora dawała mu do zrozumienia, że nie będzie kolejną pustą laską do jego kolekcji. Minęło jednak zaledwie kilka dni, a słynny urok Gregora Schlierenzauera zdążył już na nią zadziałać.
Nie potrafiła jednak pozostać mu obojętna. Czuła jego ciepły dotyk na swojej skórze i jego oddech, kiedy zbliżał się by ją pocałować.
Pewnie całość potoczyłaby się wedle zamierzeń Schlierenzauera, gdyby nie idealne „wyczucie czasu” Morgiego.
- Ej, Stary… yyy – zatrzymał się, spostrzegając jednoznaczną sytuację. Gregor praktycznie dotykał już jej ust swoimi, gdy niezawodny Thomas wparował do jej pokoju.
Morgenstern trochę zmieszany swoją niezapowiedzianą wizytą, podrapał się po głowie, przeklinając swoją głupotę.
- Klucz – rzucił szybko, jak gdyby jego natychmiastowe zniknięcie, miało przywrócić wszystko do normy. – Zabrałeś klucz.
Schlierenzauer, wściekły na siebie jak i zarówno na kumpla, rozluźnił uścisk, a Baśka odsunęła się od niego jak oparzona, zdając sobie sprawę co tak naprawdę się stało, a co jeszcze mogło się wydarzyć.
Gregor zaczął szukać w kieszeni owego klucza, o który prosił Thomas, ale Baśka złapała go za rękę i powiedziała:
- Może lepiej będzie, jeśli już pójdziesz.
Słowa te bardzo wiele ją kosztowały i nie było żadną oczywistością wypowiedzenie ich, właśnie w tej chwili. W chwili, kiedy dane jej było zobaczyć Gregora zupełnie z innej strony. Był czuły i delikatny, a ona była przecież tylko dziewczyną!
Gregor spojrzał na nią ponownie dla upewnienia się. Pewnie obawiał się tego, że zrobił coś nie tak, ale nie naciskając na nią po prostu odszedł, zabierając ze sobą także zaciekawionego całą sytuacją Thomasa.
Kiedy byli już na korytarzu, Morgenstern szczerząc się do przyjaciela, puścił mu oczko.
 - Chyba cię nie doceniałem, albo ją przeceniałem. W końcu kiedyś taki stary wyga jak ty musiał ją złamać.
Mówił, czekając na reakcję Gregora, który myślami był zupełnie gdzie indziej. Myślał o tej cudownej chwili, w której mógł być tak blisko, a jednocześnie tak daleko Baśki. Dostrzegł w jej oczach strach pomieszany z chęcią poznania czegoś nowego. Właśnie w tamtej chwili zrozumiał, że tak łatwo nie wymaże jej ze swojej pamięci.
- Sorry, że tak ci popsułem szyki – tłumaczył się Morgi, wrzucając ich bagaże do wspólnego pokoju, tuż obok pokoju Baśki. -  Wiedziałem, że skoro nie ma cię gdzie indziej, to pewnie jesteś u niej. Tyle, że nie przewidziałem takiego obrotu sprawy…
- Co mam ci powiedzieć?... – rozłożył ręce Gregor, nie umiejąc ukryć rozczarowania. – Spieprzyłeś mi dogodną sytuację. Ale nieważne… coś się zmieniło.
- Co? – zastanowił się niełapiący zmian, jakie zaszły między Gregorem a Baśką. – Chyba nigdy już za tobą nie nadążę. To wy się w końcu lubicie czy nie lubicie?! Raz się kłócicie na cały samolot, a za drugim razem całujecie się…
- Nie pocałowaliśmy się!... – przerwał mu rozżalony Gregor, ciskając oczami pioruny. – A przez kogo?!
- Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina! – mówił teatralnie Thomas, bijąc się w pierś.
- Dobra, Stary… nie winię cię za nic, ale, kurczę, mógłbyś mieć większe wyczucie! Pomyśl sobie, ile kosztowało mnie wypracowanie sobie takiej sytuacji. Myślisz, że to było ot tak?! Cały dzień na to pracowałem, by teraz, kiedy było już tak blisko, usłyszeć jakieś twoje prośby o klucz! O klucz!!! – dodał z wściekłością, jak gdyby klucz był w tej chwili największą błahostką na świecie.
- Odkujesz się jeszcze. Będziesz miał ją dla siebie na całe dwa tygodnie. Spokojnie… - uspokajał go Thomas.
Położył się wygodnie na łóżku i wsłuchiwał w opowiadania z życia towarzyskiego Gregora. On sam w tej chwili nie miał głowy do myślenia o kobietach. Jedyną , która zaprzątała mu myśli była jego córeczka Lilly.
- A powiedz mi jeszcze – zaczął – czy ty traktujesz ją serio? Bo jakby nie patrzeć, to ta Baśka jest bardzo okej dziewczyną. Charakterek ma trochę ciężki, ale w sam raz dla ciebie. Poza tym niezła z niej laska, co tu ukrywać!
Gregor natychmiastowo zmierzył go wzrokiem.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz, ale pamiętaj, że ona trochę już w życiu przeszła i niekoniecznie musisz jej dokładać kolejnych rozczarowań.
- A ty skąd niby wiesz co ona przeszła?!
- Pomyśl! To chyba oczywiste, że życie jej nie głaskało po głowie. Sam mówiłeś, że straciła rodzinę w wypadku. Chcesz jej fundować kolejne cierpienia?... Przecież jeśli ona się w tobie zakocha, to wiadomość o Sandrze raczej jej nie pomoże. Na dodatek też nasz zakład… - przypomniał sobie, czując, że jego kumpel buduje właśnie największą głupotę na świecie. – Zakład, jak zakład. Wiemy o nim tylko ja i ty, więc bez obaw. Ona się nie dowie. Tyle, że reszta twoich „grzeszków” nie jest już taka bezpieczna.
Schlierenzauer spuścił głowę i z zupełną bezradnością w głosie odrzekł:
- Zależy mi na niej… nie wiem jak to się stało, ale chyba sam wpadłem we własną sieć.

*

Baśka siedziała na swoim hotelowym łóżku i analizowała w myślach zajście sprzed kilkunastu minut.
Jej asertywność w tamtej chwili dotknęła dna. Ale jak tu być asertywnym, kiedy facet próbuje cię pocałować? Na dodatek facet, który chyba zaczyna coś dla ciebie znaczyć.
- Głupia ja, głupia… - powtarzała nerwowo, klepiąc się otwartą dłonią w czoło. – Opanuj się dziewczyno… On cię będzie czarował, a potem zostawi, jak odkłada się zabawki po skończonej zabawie.
Jednak faktem było też to, że Gregor nie był jej obojętny. Z każdym dniem, z każdą rozmową, z każdą kłótnią stawał jej się coraz bliższy. Traciła głowę, choć nie dawała tego po sobie poznać. Do dziś, bo dziś ewidentnie pokazała mu, że jest dla niej ważny.
Jak to możliwe? Jak możliwe było to, że w przeciągu kilku dni zdążyła jednocześnie znienawidzić i… pokochać? Tak, pokochać. Znienawidzić i pokochać tego samego mężczyznę. Jeśli w ten sposób zaczynał się ich dwutygodniowy pobyt w Rosji, to szczerze zaczynała bać się kolejnych dni.
Otworzyła z rozmachem swoją torbę podróżną i wypakowała z niej swoją kosmetyczkę, ulubioną książkę i jedną, bardzo ważną dla niej rzecz.  
Wspólne zdjęcie ze swoimi rodzicami i siostrą, zrobione na kilka dni przed wypadkiem. Teraz było dla niej cenniejsze niż wszystkie kosztowności świata. Była mała, kiedy zginęli. Jedni twierdzili, że to cud, że jej udało się ujść z życiem. Nie mieli przecież szans. Pijany kierowca ciężarówki wjechał w nich z impetem, powodując, że samochód po wypadku wyglądem przypominał harmonijkę.
Tęskniła za nimi, choć nie miała prawa ich pamiętać. Kilkuletnie dziecko nie zdoła zapamiętać swoich najbliższych. Może pamiętać niektóre urywki z życia, pojedyncze chwile. Tak też było. Pamiętała  jakiś ich wspólny wyjazd nad jezioro. Tata łowił ryby, a mama z Dominiką  spacerowały po dzikiej plaży. Ona trochę samotna, wycofana, siedziała obok swojego ojca i wpatrywała się z uwagą w jego poczynania, próbując jak najwięcej się nauczyć. Pewnie byłaby teraz innym człowiekiem. Zastanawiała się nad swoim życiem, które momentalnie tak bardzo się zmieniło.  Utraciła grunt pod nogami, mimo, że nie zdawała sobie jeszcze z tego spawy. Płakała. Płakała, kiedy dowiedziała się, że jej mamusia, tatuś i siostra są już gdzieś daleko… Pamiętała, jak wszyscy dorośli tłumaczyli jej, że tam będzie im lepiej, ale jak ona, trzyletnia dziewczynka miała to zrozumieć?!
Później jej życie toczyło się normalnie, stopniowo. Nie było z nią jakichś szczególnych problemów wychowawczych. Starała się nikogo nie winić za przeszłość i próbowała sprawiać jak najmniej kłopotów. Dojrzewała tak jak inne dziewczyny, ale nigdy nie miała przyjaciółek w szkole. Po prostu. Nie była szczególnie konfliktowa, ale nie dała też sobie w kaszę dmuchać.  
 Każdego dnia godziła się na nowo ze swoim życiem, które było dalekie od ideału. Mimo, iż otrzymała wiele pomocy, nigdy tak naprawdę nie miała kogoś bliskiego. Kogoś na zawsze, tylko dla niej. Kto byłyby dla niej wsparciem każdego dnia, a przecież tak bardzo tego potrzebowała.
Ustawiła ramkę z fotografią na komodzie przy łóżku i pogładziła twarze trzech postaci, które były dla niej najbliższe, mimo, że tak naprawdę ich nie znała.
- Kocham was – wyszeptała, ocierając spływającą po jej policzku łzę. Nie lubiła bowiem płakać, choć wiedziała, że tłumiony ból prędzej czy później wraca ze zdwojoną siłą. Teraz nie była w stanie nad tym zapanować. Zbyt wiele dziś przeżyła. Zbyt wielu emocji dostarczył jej dzisiejszy dzień. Szczególnie Gregor, który dał jej do myślenia. Bała się zaryzykować.
- A największą ironią losu jest to, że poznałam go w dniu rocznicy waszej śmierci… - powiedziała z lekka śmiejąc się, choć tak naprawdę płacząc. – Mam nadzieję, że dobrze to przemyśleliście?... Czuję, że to wy sprawiliście, że go poznałam… A skoro tak się stało, to albo będzie on moim błogosławieństwem, albo bolesną lekcją, z której… no cóż. Kolejny raz będę musiała wyciągnąć wnioski. 

______________________________

Heeej :* Proszę bardzo, oto urodzinowy rozdział dla Ani :D Z wielką dedykacją :* A więc moja droga, kochana Aniu, życzę Ci wszystkiego co najlepsze i najważniejsze w życiu. Oczywiście zdrowia, szczęścia, samych fajnych emocji w życiu, przyjaciół, dostania się do wymarzonej szkoły, a potem na wymarzone studia ^^ no i ogólnie spełnienia wszystkich, najskrytszych marzeń! :*  Także ten, nie będę już najstarsza ^^ Mam nadzieję, że rozdział jest dobry, chociaż pewnie z lekka inny od pozostałych. Więcej jest tu przemyśleń Baśki, co chyba dobrze wpływa na całą treść. Wcześniej niewiele pisałam o jej przeszłości, prócz tego co było w prologu i jednej rozmowy z Gregorem :) I wiadomka, podkręcam temperaturę w relacji naszych gołąbeczków :D Ale wszystko w swoim czasie! :P
Buźka :*

środa, 5 marca 2014

Rozdział 10.

Baśka uśmiechała się tajemniczo zza talii trzymanych w ręku kart.
- Co cię tak śmieszy?... – obruszył się Gregor, który obawiał się najgorszego. Widział już ten jej sprytny uśmieszek, który malował się na twarzy. Baśka sięgnęła po jedną z kart i odwróciła ją, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem. Tymczasem jemu, Gregorowi, wcale nie było do śmiechu. Ograła go! Jak jakiegoś dzieciaka, amatora…
- Dobra jesteś… - wymruczał oszołomiony swoją karcianą klęską.
- A taki byłeś pewien – zadowolona powtarzała pod nosem, wachlując się resztą kart. – Nie chwaląc się, ale musisz zjeść jeszcze beczkę soli, żeby mi dorównać.
Szydziła z niego i jego talentu do hazardu, którym wyraźnie odbiegał od umiejętności Baśki.
- Kto cię tak wyszkolił? Rozalka czy zakonnice? – prychnął udając urażonego, choć tak naprawdę wcale nie było mu szkoda, że przegrał. Teraz miał bowiem pretekst do kolejnych rozmów z Baśką, a kto wie – pewnie jeszcze odwiedzin jej. Oczywiście nie zamierzał też tego tak zostawić.
- Żądam rewanżu – zapowiedział.
Baśka uniosła brew, kręcąc głową.
- No nie wiem, nie wiem… - przedłużała. – Nie wiem czy zasługujesz. Łaskawie zgodziłam się zagrać z tobą w karty – mówiła wyniośle, udając, że wiele ją to kosztowało. – Muszę się zastanowić.
Gregor uśmiechnął się pod nosem.
- Omówimy to w hotelu – powiedział, zerkając na nią tajemniczo.
- Proszę?!
Jego głos, mimo iż nie brzmiał zbyt poważnie, to zdołał zaniepokoić Baśkę.
- Wiesz… w Soczi będziemy mieć wiele czasu dla siebie. Pomiędzy treningami, a zawodami też trzeba jakoś żyć.
- I bardzo dobrze. Będziesz sobie żył, ale z dala ode mnie.
- Więc co ty tam niby zamierzasz robić?! – parsknął śmiechem, jak gdyby uważał, że tylko towarzyszenie mu może okazać się jakąś rozrywką.
Baśka zlekceważyła jego słowa.
- Ty lepiej daj mi coś do pisania to ci zanotuję numer konta bankowego domu dziecka – powiedziała zadowolona z siebie. - Świetnie się z tobą robi interesy – dodała dumna.
- Nie miałaś nic do stracenia… - mówił, chcąc umniejszyć jej triumf. – Czy wygrałabyś, czy przegrała i tak czekała cię nagroda!
- Chcesz nazwać nagrodą udawanie twojej dziewczyny przez dwa tygodnie? – wzdrygnęła się, unikając jego wzroku. – Zapewniam cię, że nie cieszyłoby mnie to.
Gregor zaśmiał się, tak jak to on potrafił, sprawiając, że Baśka kolejny raz poczuła, że stroi sobie z niej żarty.
- Śmiej się, śmiej. Też bym się śmiała jakby jakaś biedaczka ograła mnie w karty – mówiła. – Ale taki już mój urok. I tak mi wszystko wolno, w końcu jestem sierotą. Muszę myśleć o moich najbliższych i dbać o nich, nawet za cenę takiego upokorzenia jakim był ten cholerny zakład z tobą – odparła ironicznie słodkim głosem.
 - Mam zawołać lekarza? – zapytał, przerywając jej.
Obrzuciła go obrażonym spojrzeniem.
- Mówisz o lekarzu dla siebie? Faktycznie, może w końcu ktoś ci pomoże… Ale jakbyś chciał, to mam namiary na dobrego psychiatrę.
- … już u niego byłaś, prawda? – wciąż się z nią przekomarzał.
Dziewczyna miała czasem chęć zetrzeć mu ten jego uśmiech z twarzy, ale jednocześnie polubiła już te ich przemawianki, które niejednych mogłyby rozbawić.
- I chyba po tych dwóch tygodniach będę musiała do niego wrócić… - wymamrotała patrząc się na niego i zagryzając wargę.
Podróż dobiegała już praktycznie końca. Cztery godziny, które początkowo wydawały się Baśce istną katorgą, minęły niespodziewanie szybko. Gregor zdążył ją do tego stopnia rozgadać, że zapomniała o upływającym czasie.
Stewardessa podawała teraz komunikaty do pasażerów, prosząc ich o przygotowanie się, gdyż samolot zaraz miał podejść do lądowania. Rutynowe zabiegi i szablonowe wypowiedzi, które Baśka do tej pory widziała już tysiąckroć na filmach.
Dopiero w pewnej chwili, kiedy lekko obejrzała się do tyłu, ujrzała siedzącego i wpatrującego się w krajobrazy za niewielkim okienkiem, Hayboecka.
„Oho… - pomyślała – rozmowa będzie jednak nieunikniona.”
Wbrew wszystkiemu (i wszystkim!) postanowiła zachowywać się wobec niego jak gdyby nigdy nic. Może taka już była jej natura, ale czuła się winna. Tak, winna. Przede wszystkim temu, że doszło do bijatyki. I choć niewielki był tu jej udział, to wiedziała, że trochę namąciła. Niepotrzebnie zrobiła z igły widły. Jakby nie patrzeć – nic się nie stało. Hayboecka trochę poniosły emocje, ale przecież przez całą imprezę go prowokowała, chcąc wzbudzić zazdrość w Gregorze!
Kiedy wylądowali, z trudem i z niechęcią zwlekła się z siedzenia, próbując rozprostować kości. Za nią uczynił to także Gregor, zabierając swoją torbę sportową i gazetę, która okazała się zbyteczna. Zdecydowanie potrafili sobie sami „umilić” czas.
- Nie zapomnij kart – zachichotała.
- Przy rewanżu zagramy w coś innego – zapowiedział.
- Jeśli każesz mi skoczyć ze skoczni, to możesz być pewien swojego triumfu – powiedziała, wystawiając mu język.
Dla pozostałych pasażerów, opuszczających samolot, musieli wyglądać jak para przyjaciół, która zna się od bardzo dawna. I chore było to, że tak naprawdę znali się zaledwie od kilku dni.
- Obawiam się, że nie przeżyłabyś i nie byłoby żadnej nagrody – odparł, uświadamiając sobie fakty.
- Jakiś ty spostrzegawczy! Na dodatek bardziej troszczysz się o to, żebyś dostał nagrodę niż żebym przeżyła…  I właśnie dlatego jestem sama, bo wszyscy faceci tacy są.
- Zostawmy ten temat na później… - uciął rozmowę, prowadząc ją ku wyjściu z samolotu.
Pogoda była mroźna, ale bardzo słoneczna. Na płycie lotniska na skoczków czekali już jacyś przedstawiciele z Komitetu Olimpijskiego. Wszyscy tam się znali, przedstawiali i rozmawiali o sprawach, które ich dotyczyły. A ona nie miała o czym rozmawiać, bo zwyczajnie poczuła się tu jak piąte koło u wozu. Ale czego miała się spodziewać? Że Gregor weźmie ją ze sobą i przedstawi wysoko postawionym gościom? Jako kogo? Co innego jeśli chodziło o zabawy i żarty przed stewardessą, co z łatwością przyszło Schlierenzauerowi…
- Bez sensu to wszystko – powiedziała obrażona, odnajdując panią Rozalkę i resztę piętnastoosobowej grupy z domu dziecka. Kobieta westchnęła niepocieszona i dodała:
- Nie marudź… Ty akurat miałaś już dziś wystarczająco dużo poświęconej uwagi – odparła, śmiejąc się pod nosem. – Ten pan Gregor chyba cię polubił – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – W końcu to dzięki tobie tu jesteśmy.
Baśka pokiwała głową, choć myślami była gdzie indziej.
- Wynegocjowałam jeszcze to, że pomoże nam w remoncie domu – dodała.
Pani Rozalka rozpromieniła się i podrzuciła trzymaną właśnie na ramieniu Lilką.
- Potem pogadamy – powiedziała Baśka i odeszła w stronę Hayboecka, uprzednio orientując się, że stoi w osamotnieniu od grupy i nie mizdrzy się do kamer i organizatorów Igrzysk.
- Michael... – zaczęła niepewnie, podchodząc do niego. Wyglądała jak zagubione dziecko. Obawiała się jego reakcji.
 Odwrócił się na dźwięk jej głosu i zlustrował ją od góry do dołu.
 - To ty… - powiedział oschle, zbijając ją z tropu. – Co u was słychać?
- U nas?! U mnie i u kogo?... – zdziwiła się.
- Nie udawaj, że nie wiesz o  co chodzi. U ciebie i u twojego wybawiciela – powiedział ze złością w głosie. – A najlepsze jest to, że przez całą imprezę dawałaś mi zupełnie co innego do zrozumienia!  - prychnął.
Baśka obawiała się właśnie tych słów. Nie wiedziała czemu Hayboeck potrafił ją wprowadzić w takie poczucie winy.
- Niczego nie dawałam ci do zrozumienia!... Posłuchaj, ja nie chcę żebyśmy się kłócili. Nic do ciebie  nie mam, a wtedy trochę głupio się stało. Mimo to podtrzymuję moje słowa. I nie miałeś powodu, żeby rzucać się na mnie jak zwierzę!... – wykrzyczała, zniżając jednak nieco ton głosu przy ostatnich słowach.
Michael patrzył się gdzieś w dal i nawet nie zaszczycił jej swoim spojrzeniem.
- Zapomnijmy o tym – powiedział obojętnie, spostrzegając Gregora. – Musimy się przecież widywać przez co najmniej dwa tygodnie. Już wystarczy, że nie cierpię Schlierenzauera. Do ciebie nic nie mam.
Mówił to władczym tonem, jakby oczekiwał, że Baśka podziękuje mu za jego szczodre serce.
- Rozumiem, że między nami jest już OK.? – upewniła się, zauważając, że Gregor zaczął jej szukać wzrokiem. Zamierzała zakończyć konwersację z Michaelem, zanim stanie się coś głupiego i nieodwracalnego.
Hayboeck pokiwał głową i dalej tak stał, zamyślony, wpatrzony w odległy punkt i oparty o duży autobus, który miał przewieźć ich z lotniska do hotelu.
 Odeszła więc dosyć zadowolona ze swoich dzisiejszych dokonań.
- To jeszcze nie koniec, moja droga… - wysyczał pod nosem Hayboeck, czego jednak Baśka nie była już w stanie usłyszeć.
Dziewczyna spacerowała teraz po płycie lotniska i znudzona kopała butami drobne kamyczki żwiru, które zdołały się tu przyplątać. Poprawiła swój szal wokół szyi i mruczała pod nosem jakieś niezrozumiałe przekleństwa, którymi miała chęć obdarzyć Gregora.
- Do mnie mówisz?
Jeden z kopniętych właśnie kamyków poturlał się pod nogi Schlierenzauera, który zdecydował się już zostawić media i powrócić do „uprowadzonej”  Baśki.
- O, łaskawie przypomniałeś sobie o mnie – powiedziała, zatrzymując się przed nim. Była od niego sporo niższa, więc by spojrzeć mu prosto w oczy musiała zadrzeć wysoko głowę.
- Już zatęskniłaś? – spytał uśmiechając się do niej.
- Baaardzo – przedrzeźniała go.
- Cieszy mnie to – odparł szybko, nie zważając uwagi na jej ironiczny ton głosu.
- Mógłbyś jednak tak ostentacyjnie nie lekceważyć zaproszonych gości – zwróciła mu uwagę, zapomniawszy uprzednio ugryźć się w język.
- Aaa rozumiem!  Twierdzisz, że poświęcam ci za mało czasu? Poprawię się, obiecuję – uniósł dłoń w geście obietnicy. Baśka niepocieszona prychnęła i odwróciła się, nie chcąc już dłużej z nim rozmawiać. Gregor jednak zdążył zatrzymać ją, chwytając za przedramię.
- Już tak się nie obrażaj tylko wskakuj do autokaru, bo zaraz jedziemy do hotelu – zapowiedział. Baśka wciąż milcząca i znudzona przystała na jego propozycję.
Tym razem założyła jednak słuchawki i przez całą drogę nie odezwała się do Gregora ani razu.


*

Hotel, w którym przyszło im zamieszkać okazał się bardzo ładnym i przestronnym miejscem, w centrum wioski olimpijskiej. Początkowo Baśka sądziła, że jej i grupie z domu dziecka przyjdzie zamieszkać gdzie indziej, z dala od potrzebujących spokoju sportowców, ale nie doceniała Gregora.
Idąc za nią kierował ją w stronę recepcji hotelu.
- Gregor Schlierenzauer – przedstawił się recepcjonistce, która od razu przypomniała sobie jego wcześniejszy telefon.
- Tak, tak, pamiętam! 8 pokoi dwuosobowych – powtórzyła z uśmiechem, uzupełniając coś w komputerze i biorąc do ręki kilka kluczy.  - Będą potrzebne mi dane rezydentów – mówiła, zaciekle coś stukając na klawiaturze. – Pani nazwisko? – zwróciła się w stronę znudzonej Baśki, która stała u boku Gregora.
- Barbara Farat.
- Proszę, dla pani więc pokój numer 345 – podała jej klucze. – A pan, panie Gregorze z tego co wiem ma pokój… - wciąż sprawdzała coś w komputerze. – Tak, zgadza się. Pokój numer 346!


____________________________

Dodaję i już mnie nie ma :P Lekcje czas zacząć robić ^^ Jestem przeziębiona, ale żeby nie być w szkole w swoje urodziny?... Jutro już więc będę :P Wystarczy, że nie ma mnie jeden dzień, a już mam przysłowiowe "urwanie głowy". Zostałam też zgłoszona na dwa konkursy, w których tak naprawdę nie wiem o co chodzi :D Dobra, lecę :*