środa, 5 marca 2014

Rozdział 10.

Baśka uśmiechała się tajemniczo zza talii trzymanych w ręku kart.
- Co cię tak śmieszy?... – obruszył się Gregor, który obawiał się najgorszego. Widział już ten jej sprytny uśmieszek, który malował się na twarzy. Baśka sięgnęła po jedną z kart i odwróciła ją, po czym wybuchnęła gromkim śmiechem. Tymczasem jemu, Gregorowi, wcale nie było do śmiechu. Ograła go! Jak jakiegoś dzieciaka, amatora…
- Dobra jesteś… - wymruczał oszołomiony swoją karcianą klęską.
- A taki byłeś pewien – zadowolona powtarzała pod nosem, wachlując się resztą kart. – Nie chwaląc się, ale musisz zjeść jeszcze beczkę soli, żeby mi dorównać.
Szydziła z niego i jego talentu do hazardu, którym wyraźnie odbiegał od umiejętności Baśki.
- Kto cię tak wyszkolił? Rozalka czy zakonnice? – prychnął udając urażonego, choć tak naprawdę wcale nie było mu szkoda, że przegrał. Teraz miał bowiem pretekst do kolejnych rozmów z Baśką, a kto wie – pewnie jeszcze odwiedzin jej. Oczywiście nie zamierzał też tego tak zostawić.
- Żądam rewanżu – zapowiedział.
Baśka uniosła brew, kręcąc głową.
- No nie wiem, nie wiem… - przedłużała. – Nie wiem czy zasługujesz. Łaskawie zgodziłam się zagrać z tobą w karty – mówiła wyniośle, udając, że wiele ją to kosztowało. – Muszę się zastanowić.
Gregor uśmiechnął się pod nosem.
- Omówimy to w hotelu – powiedział, zerkając na nią tajemniczo.
- Proszę?!
Jego głos, mimo iż nie brzmiał zbyt poważnie, to zdołał zaniepokoić Baśkę.
- Wiesz… w Soczi będziemy mieć wiele czasu dla siebie. Pomiędzy treningami, a zawodami też trzeba jakoś żyć.
- I bardzo dobrze. Będziesz sobie żył, ale z dala ode mnie.
- Więc co ty tam niby zamierzasz robić?! – parsknął śmiechem, jak gdyby uważał, że tylko towarzyszenie mu może okazać się jakąś rozrywką.
Baśka zlekceważyła jego słowa.
- Ty lepiej daj mi coś do pisania to ci zanotuję numer konta bankowego domu dziecka – powiedziała zadowolona z siebie. - Świetnie się z tobą robi interesy – dodała dumna.
- Nie miałaś nic do stracenia… - mówił, chcąc umniejszyć jej triumf. – Czy wygrałabyś, czy przegrała i tak czekała cię nagroda!
- Chcesz nazwać nagrodą udawanie twojej dziewczyny przez dwa tygodnie? – wzdrygnęła się, unikając jego wzroku. – Zapewniam cię, że nie cieszyłoby mnie to.
Gregor zaśmiał się, tak jak to on potrafił, sprawiając, że Baśka kolejny raz poczuła, że stroi sobie z niej żarty.
- Śmiej się, śmiej. Też bym się śmiała jakby jakaś biedaczka ograła mnie w karty – mówiła. – Ale taki już mój urok. I tak mi wszystko wolno, w końcu jestem sierotą. Muszę myśleć o moich najbliższych i dbać o nich, nawet za cenę takiego upokorzenia jakim był ten cholerny zakład z tobą – odparła ironicznie słodkim głosem.
 - Mam zawołać lekarza? – zapytał, przerywając jej.
Obrzuciła go obrażonym spojrzeniem.
- Mówisz o lekarzu dla siebie? Faktycznie, może w końcu ktoś ci pomoże… Ale jakbyś chciał, to mam namiary na dobrego psychiatrę.
- … już u niego byłaś, prawda? – wciąż się z nią przekomarzał.
Dziewczyna miała czasem chęć zetrzeć mu ten jego uśmiech z twarzy, ale jednocześnie polubiła już te ich przemawianki, które niejednych mogłyby rozbawić.
- I chyba po tych dwóch tygodniach będę musiała do niego wrócić… - wymamrotała patrząc się na niego i zagryzając wargę.
Podróż dobiegała już praktycznie końca. Cztery godziny, które początkowo wydawały się Baśce istną katorgą, minęły niespodziewanie szybko. Gregor zdążył ją do tego stopnia rozgadać, że zapomniała o upływającym czasie.
Stewardessa podawała teraz komunikaty do pasażerów, prosząc ich o przygotowanie się, gdyż samolot zaraz miał podejść do lądowania. Rutynowe zabiegi i szablonowe wypowiedzi, które Baśka do tej pory widziała już tysiąckroć na filmach.
Dopiero w pewnej chwili, kiedy lekko obejrzała się do tyłu, ujrzała siedzącego i wpatrującego się w krajobrazy za niewielkim okienkiem, Hayboecka.
„Oho… - pomyślała – rozmowa będzie jednak nieunikniona.”
Wbrew wszystkiemu (i wszystkim!) postanowiła zachowywać się wobec niego jak gdyby nigdy nic. Może taka już była jej natura, ale czuła się winna. Tak, winna. Przede wszystkim temu, że doszło do bijatyki. I choć niewielki był tu jej udział, to wiedziała, że trochę namąciła. Niepotrzebnie zrobiła z igły widły. Jakby nie patrzeć – nic się nie stało. Hayboecka trochę poniosły emocje, ale przecież przez całą imprezę go prowokowała, chcąc wzbudzić zazdrość w Gregorze!
Kiedy wylądowali, z trudem i z niechęcią zwlekła się z siedzenia, próbując rozprostować kości. Za nią uczynił to także Gregor, zabierając swoją torbę sportową i gazetę, która okazała się zbyteczna. Zdecydowanie potrafili sobie sami „umilić” czas.
- Nie zapomnij kart – zachichotała.
- Przy rewanżu zagramy w coś innego – zapowiedział.
- Jeśli każesz mi skoczyć ze skoczni, to możesz być pewien swojego triumfu – powiedziała, wystawiając mu język.
Dla pozostałych pasażerów, opuszczających samolot, musieli wyglądać jak para przyjaciół, która zna się od bardzo dawna. I chore było to, że tak naprawdę znali się zaledwie od kilku dni.
- Obawiam się, że nie przeżyłabyś i nie byłoby żadnej nagrody – odparł, uświadamiając sobie fakty.
- Jakiś ty spostrzegawczy! Na dodatek bardziej troszczysz się o to, żebyś dostał nagrodę niż żebym przeżyła…  I właśnie dlatego jestem sama, bo wszyscy faceci tacy są.
- Zostawmy ten temat na później… - uciął rozmowę, prowadząc ją ku wyjściu z samolotu.
Pogoda była mroźna, ale bardzo słoneczna. Na płycie lotniska na skoczków czekali już jacyś przedstawiciele z Komitetu Olimpijskiego. Wszyscy tam się znali, przedstawiali i rozmawiali o sprawach, które ich dotyczyły. A ona nie miała o czym rozmawiać, bo zwyczajnie poczuła się tu jak piąte koło u wozu. Ale czego miała się spodziewać? Że Gregor weźmie ją ze sobą i przedstawi wysoko postawionym gościom? Jako kogo? Co innego jeśli chodziło o zabawy i żarty przed stewardessą, co z łatwością przyszło Schlierenzauerowi…
- Bez sensu to wszystko – powiedziała obrażona, odnajdując panią Rozalkę i resztę piętnastoosobowej grupy z domu dziecka. Kobieta westchnęła niepocieszona i dodała:
- Nie marudź… Ty akurat miałaś już dziś wystarczająco dużo poświęconej uwagi – odparła, śmiejąc się pod nosem. – Ten pan Gregor chyba cię polubił – mrugnęła do niej porozumiewawczo. – W końcu to dzięki tobie tu jesteśmy.
Baśka pokiwała głową, choć myślami była gdzie indziej.
- Wynegocjowałam jeszcze to, że pomoże nam w remoncie domu – dodała.
Pani Rozalka rozpromieniła się i podrzuciła trzymaną właśnie na ramieniu Lilką.
- Potem pogadamy – powiedziała Baśka i odeszła w stronę Hayboecka, uprzednio orientując się, że stoi w osamotnieniu od grupy i nie mizdrzy się do kamer i organizatorów Igrzysk.
- Michael... – zaczęła niepewnie, podchodząc do niego. Wyglądała jak zagubione dziecko. Obawiała się jego reakcji.
 Odwrócił się na dźwięk jej głosu i zlustrował ją od góry do dołu.
 - To ty… - powiedział oschle, zbijając ją z tropu. – Co u was słychać?
- U nas?! U mnie i u kogo?... – zdziwiła się.
- Nie udawaj, że nie wiesz o  co chodzi. U ciebie i u twojego wybawiciela – powiedział ze złością w głosie. – A najlepsze jest to, że przez całą imprezę dawałaś mi zupełnie co innego do zrozumienia!  - prychnął.
Baśka obawiała się właśnie tych słów. Nie wiedziała czemu Hayboeck potrafił ją wprowadzić w takie poczucie winy.
- Niczego nie dawałam ci do zrozumienia!... Posłuchaj, ja nie chcę żebyśmy się kłócili. Nic do ciebie  nie mam, a wtedy trochę głupio się stało. Mimo to podtrzymuję moje słowa. I nie miałeś powodu, żeby rzucać się na mnie jak zwierzę!... – wykrzyczała, zniżając jednak nieco ton głosu przy ostatnich słowach.
Michael patrzył się gdzieś w dal i nawet nie zaszczycił jej swoim spojrzeniem.
- Zapomnijmy o tym – powiedział obojętnie, spostrzegając Gregora. – Musimy się przecież widywać przez co najmniej dwa tygodnie. Już wystarczy, że nie cierpię Schlierenzauera. Do ciebie nic nie mam.
Mówił to władczym tonem, jakby oczekiwał, że Baśka podziękuje mu za jego szczodre serce.
- Rozumiem, że między nami jest już OK.? – upewniła się, zauważając, że Gregor zaczął jej szukać wzrokiem. Zamierzała zakończyć konwersację z Michaelem, zanim stanie się coś głupiego i nieodwracalnego.
Hayboeck pokiwał głową i dalej tak stał, zamyślony, wpatrzony w odległy punkt i oparty o duży autobus, który miał przewieźć ich z lotniska do hotelu.
 Odeszła więc dosyć zadowolona ze swoich dzisiejszych dokonań.
- To jeszcze nie koniec, moja droga… - wysyczał pod nosem Hayboeck, czego jednak Baśka nie była już w stanie usłyszeć.
Dziewczyna spacerowała teraz po płycie lotniska i znudzona kopała butami drobne kamyczki żwiru, które zdołały się tu przyplątać. Poprawiła swój szal wokół szyi i mruczała pod nosem jakieś niezrozumiałe przekleństwa, którymi miała chęć obdarzyć Gregora.
- Do mnie mówisz?
Jeden z kopniętych właśnie kamyków poturlał się pod nogi Schlierenzauera, który zdecydował się już zostawić media i powrócić do „uprowadzonej”  Baśki.
- O, łaskawie przypomniałeś sobie o mnie – powiedziała, zatrzymując się przed nim. Była od niego sporo niższa, więc by spojrzeć mu prosto w oczy musiała zadrzeć wysoko głowę.
- Już zatęskniłaś? – spytał uśmiechając się do niej.
- Baaardzo – przedrzeźniała go.
- Cieszy mnie to – odparł szybko, nie zważając uwagi na jej ironiczny ton głosu.
- Mógłbyś jednak tak ostentacyjnie nie lekceważyć zaproszonych gości – zwróciła mu uwagę, zapomniawszy uprzednio ugryźć się w język.
- Aaa rozumiem!  Twierdzisz, że poświęcam ci za mało czasu? Poprawię się, obiecuję – uniósł dłoń w geście obietnicy. Baśka niepocieszona prychnęła i odwróciła się, nie chcąc już dłużej z nim rozmawiać. Gregor jednak zdążył zatrzymać ją, chwytając za przedramię.
- Już tak się nie obrażaj tylko wskakuj do autokaru, bo zaraz jedziemy do hotelu – zapowiedział. Baśka wciąż milcząca i znudzona przystała na jego propozycję.
Tym razem założyła jednak słuchawki i przez całą drogę nie odezwała się do Gregora ani razu.


*

Hotel, w którym przyszło im zamieszkać okazał się bardzo ładnym i przestronnym miejscem, w centrum wioski olimpijskiej. Początkowo Baśka sądziła, że jej i grupie z domu dziecka przyjdzie zamieszkać gdzie indziej, z dala od potrzebujących spokoju sportowców, ale nie doceniała Gregora.
Idąc za nią kierował ją w stronę recepcji hotelu.
- Gregor Schlierenzauer – przedstawił się recepcjonistce, która od razu przypomniała sobie jego wcześniejszy telefon.
- Tak, tak, pamiętam! 8 pokoi dwuosobowych – powtórzyła z uśmiechem, uzupełniając coś w komputerze i biorąc do ręki kilka kluczy.  - Będą potrzebne mi dane rezydentów – mówiła, zaciekle coś stukając na klawiaturze. – Pani nazwisko? – zwróciła się w stronę znudzonej Baśki, która stała u boku Gregora.
- Barbara Farat.
- Proszę, dla pani więc pokój numer 345 – podała jej klucze. – A pan, panie Gregorze z tego co wiem ma pokój… - wciąż sprawdzała coś w komputerze. – Tak, zgadza się. Pokój numer 346!


____________________________

Dodaję i już mnie nie ma :P Lekcje czas zacząć robić ^^ Jestem przeziębiona, ale żeby nie być w szkole w swoje urodziny?... Jutro już więc będę :P Wystarczy, że nie ma mnie jeden dzień, a już mam przysłowiowe "urwanie głowy". Zostałam też zgłoszona na dwa konkursy, w których tak naprawdę nie wiem o co chodzi :D Dobra, lecę :*

2 komentarze:

  1. Haha jakoś nie wyobrażam sobie pani Rozalki siedzącej z kartami! :D
    I niejednych rozbawiają!! Uwierz! Jak ja uwielbiam czytań, gdy ktoś się ze sobą przekomarza! Świetnie Ci to wychodzi. Jak zawsze śmiesznie, zabawnie i z sensem.
    Co ten Michael kombinuje, hm? Na pewno coś niedobrego... Tylko niedobrego dla kogo? :) Uch, aż mi ciary po pracach przeszły, jak pomyślałam, co on mógłby chcieć! ;p
    Ależ ten Gregor zaradny! Wszystko wykombinował tak, by być jak najbliżej Baśki. Co za manipulant! Ale takiego go właśnie lubię. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić go z innym charakterem - nie w twoim opowiadaniu ;p
    Wiesz, mam nadzieję, że niedługo na scenę znów wpadnie Morgi z tymi swoimi radami dla Gregora!
    No cóż ja mogę powiedzieć. Wszystko mi się podobało, znów się uśmiałam, czytając ich rozmowę, ale o tym już pisałam. No i zżera mnie ciekawość. Co tam dalej napiszesz???!!! Już sobie wyobrażam minę Baśki po tym jak usłyszała, że mają mieć koło siebie pokoje!
    Wracaj szybciutko do zdrowia!! Wiem, o czym mówisz, to samo miałam, jak mnie we wtorek nie było :) Miałam odrabiać pracę domową, ale nie mogłam sobie odpuścić i musiałam przeczytać rozdział!
    W każdym razie, czekam z niecierpliwością na kolejny!! Toż już 11?! Ale to szybko leci!
    Zuza ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej
    SUPER!!! Fajnie opisałaś tą podróż. Haha Baśka wygrała! I dobrze niech go naciągnie sam chciał :P Oj Michael obraził się/jest zazdrosny.(chyba bo z odczytywaniem chłopaków mam problem;() Też czekam na te rady Morgiego :D Niecierpliwie czekam na następny rozdział!!!
    Ali (M.):P

    OdpowiedzUsuń